Relacja spisana dla Romskiego Instytutu Historycznego dnia 18 października 2007 roku.
Urodziłem w rodzinie romskiej,
która wiodła życie zgodne z naszymi odwiecznymi prawami, obyczajami i
zwyczajami. Mój ojciec był świetnym rzemieślnikiem kotlarzem, stąd nigdy
nie narzekał na brak pracy. Rodzina stanowiła liczną gromadę obok
dziadków i rodziców miałem ośmioro rodzeństwa. Od wiosny do jesieni
wędrowaliśmy taborem po Polsce. Natomiast na zimę wynajmowaliśmy
mieszkanie, w miast lub miasteczek na terenie Wielkopolski. Może, jako
czternasto lub piętnastoletni chłopak rozpocząłem naukę zawodu u ojca.
Pamiętam, iż to było niedługo przed wybuchem wojny. Gdy rozpoczęła się
wojna byliśmy z całą rodziną na wędrówce taborem w środkowej Polsce,
niedaleko Kielc. Jak bardzo wielu ludzi, podobnie my podążyliśmy w
kierunku wschodnim. Jednak pod koniec września 1939 r. teren, na którym
przebywaliśmy, tj. koło Lubartowa zajęły wojska niemieckie. Początkowo
mieszkaliśmy przez kilka miesięcy w okolicy wspomnianego miasta.
Następnie gdy rozpoczęły się prześladowania naszych braci ukrywaliśmy.
Podczas ciągłego życia w ukryciu rodzina musiała się często rodzielać. W
trakcie kolejnego przymusowego podziału rodzinojcie i matka zostali
(jak się później dowiedziałem) wyciągnięci przez niemieckich żandarmów z
pociągu i zastrzeleni. Sam ukrywałem się wówczas w okolicy
Jarosławia. Tam przypadkowo mnie aresztowano. Przez kilka miesięcy
przebywałem w więzieniach Na Zamku w Rzeszowie, a później Nowej
Dębie. Jesieną udało mi się uciec. Następnie przez kilka miesięcy na
przełomie 1942 i 1943 r. ukrywałem się w lasach świętokrzyskich. Po czym
na krótko znalazłem pracę w prywatnej fabryce w Kielcach. Następnie
znowu musiałem się ukrywać po lasach. W lipcu 1943 r. aresztowała mniej
niemiecka żandarmeria podczas obławy prowadzonej przeciwko członkom
polskiej konspiracji. Następnie znalazłem się w więzieniu w Radomiu. 14
września 1943 r. zostałem przywieziony do KL Auschwitz transportem z
Radomia. W obozie otrzymałem numer więźniarski 150321, a po spizaniu w
obozie mojego nazwiska, imienia, daty i miejsca urodzenia wspomniany
numer wytatuowano mi na lewej ręce i ma go do dzisiaj. Przez około dwa
tygodnie nie pracowałem, jak się mówiło w lagrze byłem na kwarantannie.
Wtedy uczono nas ustawiać się w piątki, zdejmować i nakładać czapki na
rozkaz oraz śpiewania niemieckich piosenek. Również bardzo szybko
musiałem nauczyć się po niemiecku numer, którym zostałe oznaczony w
obozie. Na kwarantannie SS-manni oraz więźniowie capo dręczyli nas
wielogodzinnymi ćwiczeniami gimnastycznym tzw. Spotrem. Wielokrotnie
zostałem bardzo pobity. Następnie przeniesiono mnie do obozy dla
mężczyzn odcinek B.II.d lagru w Birkenau. Wkrótce rozpocząłem pracę w
komandzie, które demontowało wraki samolotów (komando 301-B
Zerlegebetriebe – przyp. spisującego relację). Tam praca była stosunkowo
dobra i nie byliśmy zbyt często karani biciem. Jak wspomniałem osadzono
mnie na odciku B.II.d, za którym znajdował się Zigeunerglager. W nim
znajdowało się wielu członków mojej rodziny, tj. moja siostra z córką,
szagier i kikoro moich kuzynów i kuzynek. Czętko udawało mi się
porozmawiać z siostrą czy szwagrem przez druty. Jednak nie trwało to
długo. Wkrótce z innmi moimi współbraćmi zostali zamordowanii w komorze
gazowej. W kilka dni późnie zostałem wysłany transportem do obozu w
Buchenwaldzie. Tam przebywałem krótko i w końcu znalazłem się w obozie
Dora, gdzie w sztolniach części do nowych nienieckich broni V1 i V2.
Podczas ewakuacji tego obozu znalazłem się w KL Bergen-Belsen i tam mnie
wyzwolono. Po powrocie do Polski prowadziłem dalej życie taborowe,
zajmując się handlem końmi, ale także złota i złotych monet. Kiedy
zarządzono w PRL-u przymusowe osiedlenie Romów zamieszkałem w Śremie
koło Poznania, a potem w Pleszewie, gdzie do tej pory mieszkam, mając
sześciu synów i dwie córki oraz 16 wnucząt i 17 prawnucząt.
Na tym relację zakończono
Relację spisał Jerzy Dębski
Realcję złożył: Władysław Szmyt
Romski Instytut Historyczny w Oświęcimiu